„Kłamca ukrywa przed nami zamiar odwiedzenia nas od właściwej oceny rzeczywistości; mamy nie wiedzieć, iż chce, byśmy uwierzyli w coś, co sam uważa za nieprawdę. Wciskający kit ukrywa przed nami iż to, czy mówi prawdę, czy nie, jest mu całkowicie obojętne; mamy się nie zorientować, że nie przyświeca mu ani chęć powiedzenia prawdy, ani też chęć jej ukrycia. Nie oznacza to bynajmniej, iz jego mowa jest popędliwa i anarchicznie nieuporządkowana – nie, on jedynie rządzi się i kieruje motywami niemającymi nic wspólnego z troską o zgodność z rzeczywistym stanem rzeczy.
Nie można kłamać, nie sądząc, że zna sie prawdę. Wciskanie kitu nie nakłada żadnych tego rodzaju ograniczeń. Ktoś kto kłamie, tym samym odnosi sie do prawdy, i do pewnego stopnia odnosi się do niej z szacunkiem. Mówca uczciwy mówi tylko to, co jego zdaniem pokrywa się z prawdą. W przypadku kłamcy z równą mocą obowiązuje lustrzana metoda, iż to co mówi mija się z prawda. Wciskającego kit nie ograniczają żadne sztywne reguły; on nie stoi ani po stronie prawdy, ani po stronie nieprawdy. W ogóle nie sugeruje się faktami, co zmuszony jest czynić zarówno mówca uczciwy jak i wygłaszający kłamstwo; no, może tylko o tyle, o ile wpłynie to na jego szanse na sukces. Nie obchodzi go, czy to co mówi właściwie opisuje rzeczywistość. Dobiera to albo wymyśla, tak by służyło jego własnym celom. […]
Dla większości ludzi sam fakt, iż dana wypowiedź mija sie z prawdą, stanowi powód, jakkolwiek słaby i łatwy do pominięcia, by jej nie wygłaszać. […] Dla wciskającego kit nie ma on żadnego znaczenia. Zarówno kłamiąc jak i mówiąc prawdę, ludzie kierują się własnym przekonaniem o tym, jak mają się rzeczy w istocie. To właśnie ono przyświeca im w dążeniu do opisania owych rzeczy, obojętne czy zgodnie z prawda czy też w sprzeczności do niej. Z tego powodu wygłaszanie kłamstw nie czyni wypowiadającej jej osoby niezdolną do powiedzenia prawdy w sposób w jaki czyni ją niezdolną do tego wciskanie kitu. Nieumiarkowane oddawanie się wciskaniu kitu, polegającemu na wypowiadaniu twierdzeń bez oglądania się na cokolwiek poza tym, co nam akurat wygodnie jest powiedzieć, prowadzi do osłabienia bądź całkowitego zarzucenia nawyku poświęcania należytej uwagi temu jak się przedstawia faktyczny stan rzeczy. Kłamca i człowiek prawdomówny znajdują się po przeciwnych stronach, że tak powiem boiska, ale jednak graja w tę samą grę. Obaj liczą się z faktami zgodnie z własnym ich postrzeganiem, chociaż jednemu przyświeca prawda a drugi odwraca się do niej plecami. Wciskającemu kit prawda jest obojętna. Nie odwraca się od prawdy ani jej nie odrzuca, jak czyni to kłamca. W ogóle nie zwraca na nią uwagi. Z tego właśnie powodu wciskanie kitu jest znacznie groźniejsze od kłamania.
Ktoś kto ma na uwadze przekazanie bądź ukrycie faktów, zakłada istnienie faktów, które można stwierdzić i nazwać. […] „kontrrealistyczne” doktryny podkopują naszą wiarę w sens bezstronnych wysiłków zmierzających do ustalenia co jest prawdą, a co nią nie jest, a nawet samą zrozumiałość pojęcia obiektywnego dociekania. Jednym z następstw jest odchodzenie od dyscypliny wynikającej z przywiązania do ideałów ścisłości na rzecz zupełnie innego rodzaju dyscypliny, wynikające z dążenia do osiągnięcia alternatywnego ideału szczerości. Miast dążyć przede wszystkim do ścisłego przedstawienia naszego wspólnego świata, jednostka angażuje się w szczere przedstawienie własnej osoby. Przekonana że rzeczywistość wyzbyta jest przyrodzonych […] właściwości […] zwraca się ku głoszeniu prawdy o swoich właściwościach. […]”
„O wciskaniu kitu” („On bullshit”) Harry G. Frankfurt, przekład Hanna Pastuła, wyd. Czuły Barbarzyńca press 2008.
4 Komentarze
Comments feed for this article
25 Maj 2012 @ 23:55
andsolbr
Ta taksonomia budzi nieco mych obaw (bo biorę ją poważnie – i wyjdę na barana jeśli intencja była humorystyczna lub wciskanie kitu). Zastanawiam się bowiem czy – a jeśli tak, to jak często – napotkałem w życiu rzeczywistych świadomych kłamców. Pomijam tu oczywiście grupę ludzi zatrudnionych w agencjach reklamowych, zautomatyzowane Barbie z ośrodków usług telefonicznych oraz przeróżnych sprzedawców. W innych, nieco bardziej zawikłanych kwestiach (tak wydaje mi się) przekazujący to, co mam za kłamstwo wierzą w nie, czyli z ich punktu widzenia to nie jest kłamstwem. Coś tam naciągną, nieco z przyczyn „dydaktycznych” uproszczą, ale ich motywacją jest jakaś „zasadnicza” głębsza prawda, mająca nadrzędną wartość ponad prawdą nieistotnych dla nich szczegółów.
Ach… kiedyś był młody człowiek referujący w szkole średniej coś z matematyki, co było ewidentnie fałszywe i przyznał później, że i on wiedział o tym. Po prostu spróbował, a nuż przejdzie.
Później zrobił karierę w marynarce wojennej, ale nie wiem czy z tego da się wyciągnąć jakieś ogólne wnioski.
26 Maj 2012 @ 18:09
kazekkurz
Zgadzam się w zupełności z Twoją uwagą. Autor który jest filozofem – wyidealizował całą sprawę do granic możliwości. Przypomniał mi się tutaj cytat z „V for Vendetta” w którym człowiek w masce, V, mówi: „Artyści kłamią, aby pokazać prawdę.” Franfurt bardzo czysto i jednowymiarowo odczytuje funkcje mowy czy ogólniej wypowiedzi. Wiele jest przypadków kiedy sednem wypowiedzi nie jest wcale przekazywanie tych informacji które sa zawarte w jej treści. BY sięgnąć po najbardziej banalny przypadek wystarczy wspomnieć powiedzmy operę Mozarta „Czarodziejski Flet”. Nikt nie utrzymuje że słucha się jej po to by poznać informacje o romansie Paminy i Tiamono. W zasadzie wielu odbiorcom opery treść jest obojętna w tak wielkim stopniu że nie zadają sobie trudu by poznać libretto w tłumaczeniu – wystarcza im ogólny opis akcji. Mimo to odbiór tej opery prowadzi do głębokich przeżyć, wzruszeń, a i zapewne niejeden mógłby powiedzieć że czegoś się z niej dowiedział.
Zarazem odczytuję tezy Frankfurta jako coś wartościowego. Nie tyle jako formę klasyfikacji, ale raczej jako zwrócenie uwagi na manipulacje. Ważnym elementem w jego eseju jest zwrócenie uwagi że wciskający kit mogą w równym stopniu wciskać go posługując się ( manipulując) kłamstwem jak i prawda. Ta teza nurtuje mnie w istocie od dawna – bowiem wielokrotnie spotkałem się z taką sytuacją, zwłaszcza w polityce.
Nie dawniej jak dzisiaj widziałem w księgarni książkę Gwiazdowskeigo pt. „A nie mówiłem? Dlaczego nastąpił kryzys i jak najszybciej z niego wyjść?” – nie czytałem jej ale na okładce jest fragment z którego wynika, ze autor uważa iż w Polsce nie ma Wolnego Rynku ani nawet kapitalizmu, a raczej jakiś system na wpół totalitarno-państwowy, którego podstawową wada jest np. niszczenie biznesu opartego na własności prywatnej itp. mam problem z tym poglądem – bowiem pierwsza jego część to szczera prawda – w Polsce nie ma kapitalizmu w takiej formie w jakiej byśmy go sobie życzyli – a więc wolności gospodarczej połączonej z wolnym rynkiem, niskim bezrobociem, konkurencyjnością i zamożnością społeczeństwa. Autor wspomina o korupcji która drąży nasz aparat państwowy i znowu ma rację. Jednocześnie jednak stan ten trwa nie dlatego iż Polska jest krajem w którym państwo tłumi własność prywatna i niszczy prywatne przedsiębiorstwa. Jest dokładnie odwrotnie – to prywatne przedsiębiorstwa stosunkowo niewielkie ilości bogatych ludzi ( w tm związanych z kapitałem zagranicznym) skuteczni, poprzez korupcje, niszczą naszą gospodarkę wolnorynkowa – nie z powodu zbyt silnego państwa ale z powodu jego przysłowiowej słabości ( Polska nie jest w stanie prowadzić w małych miejscowościach żłobków – próba wprowadzenia takiej akcji – otwarcia dużej ilości żłobków państwowych w małych miejscowościach wywołałaby natychmiastową reakcję MFW, Giełdy w Londynie i Nowym Jorku itp. Przynajmniej tak tłumaczy ich brak Rostowski. Nie wiem dlaczego. Wiem że to głupie – ale tak to tłumaczy. W zasadzie nie mam ochoty na wnikanie w chory umysł ekonomisty). Pomijając merytoryczny aspekt sprawy – jak zakwalifikować wypowiedź Gwiazdowskiego?
Wypowiedź ta niewątpliwie zawiera elementy prawdy. Z drugiej strony albo autor nie ma pojęcia o czym pisze, albo zwyczajnie stara się manipulować czytelnikiem w interesie owego kapitału który psuje nam gospodarkę – bo ze stanu korupcji zwyczajnie odnosi korzyści. Mamy więc do czynienia z sytuacją jak w „V for Vendetta” Gadzinowski wypowiada prawdę by kłamać. Ci co mu przeczą – być może kłamią – ale ich celem jest powiedzenie prawdy która inaczej nie może być już wypowiedziana bowiem wszechobecna manipulacja zawłaszczyła prawdę jako narzędzie kłamstwa. Czytam to co napisałem i zdaję sobie sprawę, ze brzmi to jak jakieś socjologiczne postmodernistyczne brednie – ale coś w tym jest. Jak ma reagować na „prawdę” młody człowiek pracujący na umowie śmieciowej, kiedy dowiaduje się że w\wysokość jego zatrudnienia, jego sytuacja życiowa, brak perspektyw itp. warunki sa wyłącznie jego winą – winą jego wyborów życiowych bowiem w warunkach Wolnego Rynku pracy – zwyczajnie mógł się nie zgodzić na taka umowę. Po prostu. A jak się zgodził – niech nie narzeka. Kolejny rząd jak mantrę powtarza że powinniśmy być wdzięczni pracodawca że stwarzają nam miejsca pracy. Koncepcja żę robią to dla zysku – jest pomijana. Jako całkowicie poboczne i nieistotne pomijane sa takie czynniki jak to że bezrobocie – na skutek planu Balcerowicza – wynosi ponad 13%, że praca jest tylko w montowniach, że perspektyw naprawdę brak, ze Polska cywilizacyjnie się zapada choć wzrasta ilość komórek na mieszkańca. Czy można zatem pominąć najbardziej istotne czynniki – i nie kłamać? Czy pomijając to co najważniejsze – nadal mówi się prawdę?
Żyjąc w Polsce – na co dzień spotykam się właśnie z takim przeplatańcem – ktoś mówi prawdę, po to by uzasadnić kompletnie kłamliwe wnioski z niej wyciągane. Kiedy trzeba – okrasza to kłamstwem. Nawet mogę uwierzyć ze wierzy w to co mówi. Żyjemy w końcu w kraju ekonomistów którzy wierzą zę likwidacja rodzimego przemysłu byłą dobra dla rozwoju gospodarczego – koncepcji która chyba nie została sformułowana nigdzie pod słońcem poza naszym krajem. Ba! Uważa się u nas że niejako wskaźnikiem jakości ekonomisty jest posiadanie tytułu uczelni które promują jawnie interesy sprzeczne z interesami Polski ( z czego nie da się im uczynić zarzutu, skoro sa to niepolskie uczelnie) Stąd mamy korwinistów wierzących w sensowność parytetu złota, choć jak wiadomo nasz kraj złota nie produkuje. Mamy specjalistów od gospodarki zachęcających małe manufaktury do wolnej konkurencji z wielkimi korporacjami światowymi. mamy ministrów Sprawiedliwości wierzących ze Polskie Ustawodawstwo prawne jest ledwie nieistotną sugestią wobec niejednokrotnie sprzecznych wpisów z książki której redakcję zakończono z 600 lat temu. Mamy apologetów GMO którzy nie mają zielonego pojęcia o warunkach ekonomicznych produkcji żywności – ale uważają zę znajomość biologii i chemii wystarczy by ocenić wartość i wpływ GMO na naszą żywność, rynek spożywczy itp..
Jakoś to wszystko trzeba nazwać. Ci ludzi nie kłamią. Nawet nie koniecznie wyciągają nieprawdzie wnioski. Oni po prostu dorabiają fakty, wnioski i prawdy do z góry przyjętych tez. A tezy wkładają im w usta ci którzy doskonale wiedzą jak umiejętnie na tym skorzystać. I dla tych celów jest całkowicie obojętna wartość logiczna tego co się mówi – a liczy się chwytliwość, zaraźliwość argumentu. ich podejście nie sprowadza się do oświetlania ledwie części prawdy, albo do posiadania własnego punktu widzenia. W zasadzie pojęcie punkt widzenia zakłada posiadanie poglądów. A w istocie chodzi wyłącznie o posiadanie chęci do utrzymania władzy, osiągnięcia zysku, zagarnięcia własności, odebrania zdolności obrony. Nazwanie tego pieprzeniem nie jest całkowicie złym wyborem. Żyjemy w chorym kraju w którym tylko kłamcy mają szanse powiedzieć coś co wskaże na prawdę. Skecz kabaretowy w którym premier wiecznie gra w piłkę więcej mówi o pracy rządu niż wszystkie, prawdziwe, dokumenty jakie ten rząd produkuje. Bo co z tego że rząd „robi co może” jak nie może utrzymać wieku emerytalnego z powodu „reakcji rynków”. Równie dobrze mógłby nic nie robić. Albo grać w tę piłkę.
Taka sytuacja rodzi napięcie które w końcu rodzi rewolucje. Obyśmy nie dożyli prawdziwego krachu… choć zarazem tylko on daje jakaś nadzieję.
Bardzo dziękuję za komentarz. Pozdrawiam.
26 Maj 2012 @ 18:29
andsolbr
Tak, to poważny problem, ci wszyscy „inteligenci”, sprawni w składaniu słów w zgrabnie brzmiące zdania, po części mające zawartość logiczną, po części poetycką, ale przede wszystkim użytkową dla jakiejś niewidocznej ręki rynku wkładającej tezy piszącemu do głowy a grosiki do kieszeni.
Że jest tragicznie to nawet kura widzi. Dla mnie czytelnym sprawdzianem jest Marchia Brandenburska, która za Niemca była gospodarnym i przyjemnym do życia obszarem. Za peerela nie zdołano zniszczyć wszystkiego i mimo niemądrych zmian strukturalnych (duże fabryki tam gdzie nie powinny być i rozdęcie miast) ciągle pod nazwą Ziemi Lubuskiej nadawała się do życia. Teraz jest tam tylko wegetacja i nijakiego planu na następne dziesięciolecia. Ale to nie spisek tusko-żydowsko-kwaśniewski a suma błędów paru pokoleń ekonomistów oraz czujnej działalności spryciarzy, którzy przekazali przedsiębiorstwa kapitałowi zagranicznemu, a temu opłacało się udusić za nieduże pieniądze konkurencję. I teraz jest nic. Po prostu nic. Miliony klientów na zasiłki, oraz Uniwersytet Zielonogórski, w którym promotorzy nie pamiętają nazwisk magistrantów, bo takie ich mają pęczki. Bo dyplom zapewnia dobrą pracę.
W Atlantydzie.
26 Maj 2012 @ 18:58
kazekkurz
No wiec właśnie odchodząc od konkretów, a szukając ogólności i abstrakcji – trudno Franfurtowi odmówić nieco racji w wydzieleniu „kitu”, „pieprzenia” czy jak to nazwać – inaczej – wypowiedzi nastawionej na manipulację bez związku z logiczną zawartością wypowiedzi. W moim odczuciu to interesujące z 2 powodów:
1. filozoficznie – niejako niechcący i być może z zdziwieniem Franfurt otworzył oczy filozofom, na razie nie w pełni, oni je ledwie odemknęli, na fakt, że mowa nie służy mówieniu prawdy lub kłamstwa, tylko komunikacji i wpływowi. Ciekawa konstatacja – czy on naprawdę jako pierwszy zauważył coś co wydaje się być wszechobecne – a w filozofii nie zauważane? Czy mężczyzna który zakochany w kobiecie mówi: „będę cię kochał zawsze i wszędzie” kłamie? Mówi prawdę? Czy taka postać to jest dla filozofa coś tak odległego od praktyki że nie zwracało na nią uwagi całe ich pokolenia?
2. praktycznie – jak bronić się przed takim działaniem? Jak neutralizować tego typu gry? Popatrzmy np. na zagadnienie think-tanków. W teorii sa to zaplecza intelektualne mające poszukiwać rozwiązań problemów. W praktyce są to finansowo zależne grupy eksperckie mające dostarczać popartej tytułami naukowymi argumentacji na zadane tematy. Czy można być ekspertem a jednocześnie członkiem think-tanku? W mojej ocenie to całkowicie sprzeczne postawy – think-tank przecież ma nader często przymiotnik – prawicowy, lewicowy. A tymczasem wiedza ekspercka – powinna być obiektywna, poszukiwać prawdy i rozwiązań optymalnych – bez dodatkowych warunków by te ‚spodobały” się sponsorom. Czy zatem jedynym wyjściem jest budowanie kontr-think-tanków i walka w błocie? Czy skutkiem tych działań nie jest na koniec wyłącznie odwrócenie się od głosu jakichkolwiek ekspertów, którzy okazują się być albo po prostu sprzedajnymi kurwami, albo zaślepionymi ideologią wyznawcami kultu?
Co do kwestii wyrażonej w zdaniu – „Ale to nie spisek tusko-żydowsko-kwaśniewski a suma błędów paru pokoleń ekonomistów oraz czujnej działalności spryciarzy” – owszem – nie zakładam żę mamy do czynienia z spiskiem na Polską cnotę. niestety wszechobecna propaganda zaciemniająca całą sprawę wymaga by w kółko tłumaczyć właśnie ta jedna kwestię. Dlatego na razie używam w tym celu alegorii ogrodu. Państwo/gospodarka jest jak ogród, firmy i społeczeństwo jak rośliny, rząd pełni zaś rolę ogrodnika. Ogród ma spełniać pewną rolę – jest nią harmonijne współistnienie roślin i dobre warunki ich wzrostu – spełniające jakieś tam warunki. Ogród może przynosić zyski. Ogród może cieszyć oko. Ogród może służyć utrzymaniu pewnych gatunków roślin. To rzecz całkowicie arbitralna – a w demokracji – powracając z analogii – określana w procesie wyborów.
W każdym jednak wypadku – istnieje relacja, pomiędzy działaniem ogrodnika a uzyskanym efektem.
Chwasty – zawsze się pojawią. Nasiona – chcą kiełkować. Owoce- się pojawią. Jeśli ogrodnik uwierzy jednak że jego rola – to najlepiej nic nie robić – nie ma mowy o ogrodzie. Zwolennicy całkowitej bezinterwencji państwa sa jak ci którzy przekonują że obojętnie jaki cel działania ogrodu zostanie wybrany – najlepsze efekty są wtedy gdy nikt z ogrodem nic nie robi. Nie wiem dlaczego ktoś może za czymś takim argumentować. Z doświadczenia wiem, zę nic nie robiąc z ogrodem uzyskuje się dokładnie zawsze jeden jedyny skutek – zdziczenie roślin i rozplenienie chwastów.
Podobnie nie rozumiem jak zdrowy przy zmysłach człowiek może wymagać by drobna firma konkurowała z wielka korporacją – i uważa zę w interesie kraju jest się w to nie wtrącać. To tak jakbyśmy mieli w boxie wystawić nastolatka przeciw obu braciom Kliczko a trener naszego zawodnika domagałby się by na ringu nie było sędziego bo uczciwa walka jest tylko wtedy jak się nikt nie wtrąca. W sumie przykład chybiony bo Kliczkowei to uczciwi bokserzy – czego nie da się powiedzieć o szefach korporacji…
Każdy efekt na tym świecie wymaga walki ze wzrostem entropii. Zwykle stany o wysokiej entropii nie pozwalają na dobre efekty. Nawet procesy samoorganizujące się, w których powstają struktury o niskiej entropii – wymagają zorganizowanego przepływu energii – istnienie struktur o niskiej entropii odbywa się kosztem produkcji wysokiej entropii gdzieś indziej. Zwierzęta jedzą wysoko zorganizowane owoce, a wydajają nisko zorganizowaną kupę. Każda rzecz jeśli ma służyć pożytkowi – wymaga wysiłku, pracy i kontroli.
Kiedy stałem sie dorosłym człowiekiem ze zdumieniem spostrzegłem, że profesorowie (!!) ekonomii w tym kraju hołdują poglądowi że gospodarka państwa ( a więc cały zespół relacji ekonomicznych w państwie) to jedyny na tym świecie fenomen, który tym lepiej działa im mniej się o niego dba. Tak to rozumiałem. Potem jednak spostrzegłem, ze pogląd tych panów to w istocie zawołanie ” nie przeszkadzajcie naszym sponsorom kasować zysków”. Rozumiem ich. Ich pogląd jest całkowicie profesjonalny – wynajęto ich do głoszenia takich a nie innych tez. Oni zwyczajnie mają w tym interes – kto zatrudni jako konsultanta/managera wysokiego stopnia w banku ekonomistę który wyznaję zasadę że biznes powinien być etyczny czy społecznie użyteczny? Jeśli Marcinkiewicz głosi zasady nie-interwencjonizmu to przecież nie po to by być dobrym premierem tylko by nie zaprzepaścić szans na karierę w Goldmann-Sachs kiedy już premierem być przestanie. Zatem ich działania sa psychologicznie zrozumiałe i racjonalne. Ze zdumieniem jednak odkrywam, że ludzie którzy całkowicie nie mają najmniejszych szans nawet na resztki ze stołu owych sponsorów – pogląd ów – internalizują i potrafią przyjąć za własny. Z rozmów z rożnymi ludźmi wiem – że w tym obszarze – ludzie całkowicie prymitywni i prości – chłopi bez wykształcenia zawodowego, pracownicy na taśmie produkcyjnej, maja głębsze rozumienie tych spraw niż spora części inteligencji w Polsce. Nikt z tych prostych ludzi nie oszukuje się że ich praca ma jakiekolwiek – poza czysto merkantylnym – znaczenie dla pracodawcy, nikt nie dorabia sobie ideologii – „ale za to robię coś interesującego” do niskich zarobków. Tymczasem – większość inteligencji tak ma – zjada żabę i mlaska udając że oblizuje paluszki – choć widać drganie kącików ust gotowych do płaczu. Nie interesuje się za bardzo psychiatrią, ale wychodzi mi, że niestety -spora cześć inteligencji w tym kraju od 89 roku – chorują na taką samą chorobę.