You are currently browsing the tag archive for the ‘historia’ tag.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

   Lubbock był nie tylko bankierem i entomologiem, ale również między innymi wybitnym archeologiem, członkiem rady nadzorczej British Museum, posłem do parlamentu, wicekanclerzem ( czyli szefem) London Uniwersity i autorem poczytnych książek. Jako archeolog stworzył terminy „paleolityczny”, mezolityczny” i „neolityczny”, oraz jako jeden z pierwszych posługiwał się praktycznym nowym słowem „prehistoryczny”, jako polityk i poseł z ramienia Partii Liberalnej został rzecznikiem człowieka pracy. Złożył projekt ustawy ograniczającej dzień pracy w zakładach przemysłowych do dziesięciu godzin, a w 1871 roku przeforsował – w gruncie rzeczy w pojedynkę – Bank Holiday Act, czyli ustawę, która wprowadzała niezwykle radykalną jak na tamte czasy ideę płatnego, niekościelnego święta. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić jakie wywołało to poruszenie. Przed ustawą Lubbocka większość pracowników miała wolne w Wielki Piątek, w pierwszy lub drugi dzień świat Bożego Narodzenia ( ale z reguły nie w oba) i w niedziele. Dodatkowy dzień urlopu – i to latem – był zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy. W powszechnej opinii Lubbock był najbardziej lubianym człowiekiem w Anglii, a bank holidays przez długi czas z sentymentem nazywano dniami Lubbocka. W tamtych czasach nikt by nie uwierzył, że jego nazwisko pójdzie kiedyś w zapomnienie.”

Bill Bryson „W domu”

Przełożył Tomasz Bieroń

Wydawnictwo Zysk i S-Ka, 2013, Poznań

    BTW. Łatwo zrozumieć dlaczego w Polsce partie prawicowe, konserwatywne i koterie elit, mają w swoich ideałach słowo liberalny. Jest to taki sam powód, jak ten dla którego każdy produkt na półce ma naklejkę ( zwykle w krzykliwym kolorze) z napisem „Nowość!!!”, a akwizytorzy uśmiechają się zanim człowiek da im do ręki pieniądze. Pomysł ze liberalizm jest poglądem lewicowym jest w Polsce poglądem obrazoburczym. Wbrew pozorom nie jest to powód do zmartwienia – kłamstwo jakim nas raczą media dowodzi tylko tego, że optując za likwidacją zdobyczy cywilizacji w postaci państwa opiekuńczego, w głębi duszy mając poczucie skurwysyństwa, chcą po prostu mieć etykietkę odwołującą się do zgoła przeciwnych ideałów. Nie od dziś elity smród leczą perfumą…

 

 

     Zofia Wiktorowicz – mieszkanka Zamościa – wspomina Leśmiana ( tekst spisany w 1980 roku):
     „W czasie bezrobocia w latach 1932-1933, kiedy zmuszony był utrzymywać kancelarię w okresie zupełnej stagnacji, ten tkwiący w długach człowiek nie wymówił pracy żadnemu z pracowników. Z czasem kiedy przyzwoitość pracowników, nie mających dosłownie nic do roboty, zmuszała ich do rezygnacji z pracy – przystawał na to. Wystawiał zaświadczenia zwalniające z pracy, ale wiedząc że odchodzący zginą z głodu, proponował w jakiś kulturalny sposób pozostanie w pracy ze zniżką do pięćdziesięciu procent. […]
Jakże byliśmy mu wdzięczni. Do jakiej nędzy doprowadziły ludzi małe zarobki, szczególnie w domach gdzie tylko jedna osoba z rodziny utrzymywała się przy pracy, niech poświadczą fakty oglądane codziennie w naszej kancelarii. Pan Kormański miał niepracującą żonę i troje uczących się dzieci. Sam zarabiał tak mało, ze zapałkę dzielił na cztery części, żeby zaoszczędzić na zapałkach. […] Paleniem odpędzał głód. Były również w modzie tak zwane półkoszulki. Pan J. nosił z przodu półkoszulkę – a na reszcie gołego ciała marynarkę. Nie miał bowiem a jednej koszuli. Żywił sie tylko drugim śniadaniem spożywanym w kancelarii. Lesman z chwilą objęcia kancelarii w Zamościu zadysponował na swój koszt drugie śniadanie dla całego personelu, składające się z herbaty i dwóch bułek z masłem i wędliną, serem czy konserwa rybna. Kanapki robiły panie kolejno. Nie wstydzę sie przyznać, ze i dla mnie te śniadania były jedynym wyżywieniem przez blisko osiem miesięcy. Szłam do pracy bez śniadania, o jedenastej zjadałam potężną kanapkę, drugą zaś zabierałam do domu i o piątej po południu miałam suty podwieczorek. Zupełnie mi to wystarczało.
    Lesman całkowicie zdając sobie sprawę z naszej sytuacji, twierdził: „Ja łatwiej zaciągnę pożyczkę i jakoś wspólnie przebiedujemy”. Tak nas utrzymywał i karmił przez blisko półtora roku, dokładając nowe zadłużenia do już istniejących. Był to chyba jedyny szef na terenie Zamościa, który w tym czasie poświęcał sie dla pracownikom. Zatrudniał wówczas do dziesięciu osób. „

Leśmian, Leśmian…

Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie zebrane przez Adama Wiesława Kulika,

słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008

 

   

    […] opinię Andrzeja Lubienieckiego o nastrojach panujących w Polsce nieco wcześniej (czyli przed pierwsza elekcją królewską w Polsce): „Kilka lat przed śmiercią królewską gdzie się jeno zjechało kilka ludzi duchownych, świeckich, bądź to senatorów, bądź szlachty, nawet kupców, nigdy nie chybiło aby byli nie mieli o przyszłym interregnum mówić, a to z wielką bojaźnią i struchleniem” […]
Chwila zmiany warty u władzy zawsze jest kryzysem. Lecz tak wielkie przesilenie wcale nie musiało w Polsce nastąpić. Społeczeństwo widziało, że dynastia dogorywa i pragnęło się w porę zabezpieczyć. Aby uniknąć wstrząsu należało się dogadać […] Poprzednicy […] pozostawili im wyrobioną tradycję współpracy tronu z szeregową szlachtą […] Świetną tradycje jagiellońską dwaj ostatni Jagiellonowie odrzucili. Zagadnienie nie da się wyjaśnić bez zwrócenia uwagi na ich własne koncepcje polityczne. To był świadomy wybór arystokratycznej doktryny rządzenia. Sojusz z tymi co reprezentowali same szczyty, pogarda dla tych co w izbie obrad zasiadali „opozad” czyli w pobliżu drzwi. żaden determinizm ( dziejów – uwaga moja) nie działał […] Obaj Zygmuntowie mieli swobodę decydowania, zwłaszcza ten drugi, młodszy. Reformatorzy czekali na niego z wyciągniętymi dłońmi.
[…]
    Na sejmie w 1605 roku po raz ostatni w życiu przemówił Jan Zamoyski, daremnie podając królowi rękę w imieniu całej opozycji: „Miłuję dalibóg Wasza Królewską Mość i służę wiernie i po wtóre mówię, wiernie służę; racz tylko Wasza Królewska Mość miłować też nas, poddane swe: łacnoć będzie o pieniądze, łacno o pomnożenie państw, snadnoć przyjdzie wszystko, gdy miłość poddanych będzie. Uczynisz tu Wasza Królewska Mość z Polaka Aleksandra, z Litwina Herkulesa; miłości tylko trzeba, bez tej trudno co począć”.
Nie bierzmy za pustą retorykę słów kanclerza i hetmana, który mowę swą „z płaczem wielkim stojąc kończył”. O wzajemne zaufanie, o dowody życzliwości monarchy ku poddanym wołał ten sam człowiek który w 1587 roku wprowadził Zygmunta na Wawel, pokonał pod Byczyną jego wroga arcyksięcia Maksymiliana a w pięć lat później musiał grać główną rolę na „sejmie inkwizycyjnym”. Rozpatrywano wtedy mściwe doniesienie tegoż Maksymiliana, oskarżające Zygmunta III o chęć odstąpienia cichcem korony polskiej arcyksięciu Ernestowi. Król nie zdołał się całkowicie oczyścić z zarzutów. Potajemne knowania były faktem. Dotyczą innych spraw, trwały i później. Po całej Rzeczypospolitej krążyły o nich „rumory”. Staje się jasne co w tych okolicznościach znaczyły słowa kanclerza „racz tylko Wasza Królewska Mość miłować i nas, poddane swe”.
[…]
    August II to dno naszej historii. Bo za jego syna i następcy Augusta III zaczęła się poprawa, bez najmniejszej oczywiście pomocy i zasługi ze stroh króla. Ale przyznajmy że już grubo wcześniej, w epoce popiastowskiej w ogóle wielu władców Rzeczypospolitej nie chciało „narodem naszym się kontentować”. W ich politycznych rachubach Polska stanowiła niekiedy tylko czynnik ( w zabiegach dynastycznych i majątkowych o trony i tereny w Europie – przypis mój) zamiast być podmiotem i celem. Taki stan rzeczy wytwarzał klimat moralny nie sprzyjający reformie. Zaufanie do rządzących jest budulcem niematerialnym lecz niezastąpionym.
[…]
    Anarchia przemogła ongi w Rzeczypospolitej ponieważ rząd królewski szedł poprzednio przeciwko społeczeństwu, zmarnował jego dorobek umysłowy i dobrą wolę. Istota owej anarchii polegała na rozpasaniu wielkich. To było jej koło napędowe. Tłum szlachecki nie wynalazł sobiepaństwa. Zawiedziony i zbałamucony poszedł w ślady tych co […] uważali że wolno w Polsce – a raczej w Rzeczypospolitej – jak kto chce…
     Taką maksymę wyznawali w całej Europie rozmaici panowie de i von. Ale tam z biegiem czasu hamulce potężniały. U nas beznadziejnie słabły bo sama władza centralna nie pofatygowała się wzmocnić się w porę. I robiła rzeczy które musiały demoralizować poddanych. […]

    Najwięcej poczucia karności było u nas zawsze tam, gdzie najbardziej tłoczno. Wśród ludu, drobiazgu szlacheckiego i małych ziemian. Bo znaczniejsi łątwiej zarażali się od magnatów. Ci ostatni zachowywali się normalnie – jak na ich sytuację społeczną. Dokładnie według wzorów znanych z postępowania arystokracji w innych, znacznie szczęśliwszych krajach. jedno tylko – być może – wyróżniało nasze królewięta. Magnateria Rzeczypospolitej zdawała sobie sprawę że źle się dzieje w państwie. Znała słabość jego struktury. Struchlała kiedy podczas wojny kozackiej rozpalił się na nowo odwieczny front moskiewskiej, a w perspektywie zarysowała się groźba szwedzkiej. […] Wielcy panowie trafnie widzieli schorzenia systemu. Magnat pisał satyry, piętnował bezrząd, anarchię, prywatę, rwał włosy z głowy oraz sejmy, sejmiki, warcholił, mącił, kopał grób państwu, zdradzał je w chwili grozy.
     Wynika stąd wniosek, który śmiało można podnieść do godności prawa historii. Człowiek jest bezbronny wobec własnego przywileju. Samo istnienie przywileju jest złem. Lecz brak kontroli nad uprzywilejowanymi, kontroli niezależnej od nich, musi doprowadzić do anarchii i katastrofy.
     Władza państwowa Rzeczypospolitej za długo brała stronę wielkich przeciwko małym. I zbyt często dbała bardziej o własne doktryny i ambicje niż kraj.

Paweł Jasienica „Polska anarchia”  stony 54 – 77. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989

 

 

     „Przyjrzyjmy się na przykład smutnej historii Michela Morina. W 1553 roku, w wieku siedemdziesięciu pięciu lat, handlarz win z Bauge w Anjou zostaje oskarżony przez swą młodą żonę, Katarzynę, kobietę stanowczą, a do tego lekkich obyczajów, o zakup owieczki w celu „cielesnego z nią obcowania” oraz trzykrotnego wprowadzenia tego zamiaru w czyn, a to 13 listopada, 25 listopada (w dzień świętej Katarzyny!) oraz 1 grudnia. Usłużny sąsiad, kochanek młodej kobiety, z zawodu aptekarz, oświadcza, że Morin wyznał mu, że „woli swoją owieczkę od żony”. Służący Morinów, również amator wdzięków Katarzyny, wszystko potwierdza. Sędzia, proboszcz z Bauge, każe zatrzymać Michela Morina 13 grudnia. Oskarżony odpiera zarzuty, utrzymując, że jego żona, służący i aptekarz zawiązali spisek, żeby przejąć jego majątek. Sędzia skazuje go na tortury. Na widok narzędzi męki, Morin załamuje się i wyznaje, że „faktycznie zakupił owieczkę w wyżej wymienionym celu, ale stosunek cielesny odbył z nią tylko raz”. 15 stycznia 1554 roku zostaje skazany na śmierć przez powieszenie i spalenie wraz z owca w worku. Jego majątek po konfiskacie zostaje przyznany zonie. dwa lata po śmierci męża Katarzyna wychodzi za aptekarza.”

     „Średniowieczna gra symboli” Michel Pastoureau „Horyzonty Cywilizacji”, strona 46. Oficyna Naukowa, Warszawa 2006.

      Przełożyła Hanna Igalson-Tygielska

   

    Zabawna historia. W filmie „Jeździec bez głowy” (Sleppy Hollow) scientystycznie nastawiony Johny Deep jako komisarz Ichabod Crane tropi mordercę terroryzującego cichą i odległą od cywilizacji amerykańską wioskę. Mordercą okazuje się być upiór heskiego żołnierza. Oglądałem ten film ze dwa razy, generalnie polecam – zawsze jednak zastanawiałem się co robił heski żołnierz w Ameryce? Hesja – to kraj związkowy w Niemczech.
    Historia staje tu intrygująco deba, rży i galopuje w pewnym kierunku  – nie bez pewnego odległego związku ze współczesnym kryzyse finansowym strefy Euro ;-) Film powstał na podstawie opowiadania „Legenda o Cichej Dolnie” Washingtona Irwinga z 1820 roku i jest przykładem literatury grozy z tamtych lat – nieco spowinowaconej z kryminałem – głownie poprzez opinię, że jest to literatura klasy B, rozrywkowe czytadło. Akcja opowiadania rzeczywiście rozgrywa się w Ameryce w okresie tuż po wojnie wyzwoleńczej. Wojnę tą, znaną pod nazwa Amerykańskiej Wojny Rewolucyjnej, toczyły raczkujące wówczas w państwowości Stany Zjednoczone Ameryki przeciwko interwencji Wielkiej Brytanii. Powody tej wojny były doprawdy ciekawe. Pośród wielu niezgodności i politycznych rozbieżności jedną z ważniejszych był fakt drukowania przez kolonistów własnej waluty. Ameryka przeżywała okres prosperity, jednak gospodarka rozwijała się wolniej niż to byłoby możliwe, a jednym z powodów był niedostatek pieniądza na rynku. Pieniądz o którym tu mowa to pieniądz brytyjski – mający pokrycie w złocie. Koloniści chcąc prowadzić normalny handel byli zmuszeni uciekać się do wymiany towarowej, w której np. sobole skóry zastępowały walutę. Skóry jednak ulegają zmianom w czasie niekoniecznie związanym z systemem monetarnym – np. mogą wylinieć a wówczas ich własność spada. Amerykanie zdecydowali się więc na emisję własnych pieniędzy – były to zielone drukowane kartki papieru. Dla Brytyjczyków ( a dokładniej brytyjskich bankierów) sytuacja taka była nie do przyjęcia, postanowiono więc wymusić na koloniach likwidację takiej waluty. Ale władza polityczna przez ocean nie sięga aż tak łatwo – a drukarnie pieniędzy w Ameryce działały pełną parą. W Izbie Gmin przegłosowano tedy ustawę zwaną Ustawą Znaczkową (Stamp Act)  która narzucała kolonią podatek od drukowania czegokolwiek, gazet, książek a w szczególności „zielonych papierków” których używano jako pieniędzy. Z wikipedii: „These printed materials were legal documents, magazines, newspapers and many other types of paper used throughout the colonies. Like previous taxes, the stamp tax had to be paid in valid British currency, not in colonial paper money. Jest to o tyle ciekawa sprawa, że jednym z uzasadnień takiej formy płatności było utrzymywanie korpusu ekspedycyjnego jaki Brytyjczycy trzymali w Ameryce „The purpose of the tax was to help pay for troops stationed in North America after the British victory in the Seven Years’ War. The British government felt that the colonies were the primary beneficiaries of this military presence, and should pay at least a portion of the expense” – jednak wymuszono płatność w walucie brytyjskiej a nie lokalnej, mimo, że armię utrzymywano, opierano, żywiono i eksploatowano na konetynencie amerykańskim. Waluta brytyjska była możliwa do zdobycia dla kolonistów tylko w jeden sposób – poprzez zaciąganie długu u monarchii Brytyjskiej, a tym samym poprzez uzależnianie swojej sytuacji gospodarczej od polityki monetarnej i fiskalnej Imperium Brytyjskiego. Kolonie zatem proklamowały niepodległość a Imperium wypowiedziało wojnę.
    Wypowiedzieć wojnę jest łatwo ale ją prowadzić – nie. Imperium Brytyjskie w owych czasach było wielka potęgą gospodarczą, militarną i handlową, jednak jego rozmiary obejmujące bez małą cały glob, sprawiały rozliczne logistyczne problemy. W szczególności owo wielonarodowe imperium w którym mieszkało wiele narodów i wiele milionów ludzi, miało relatywnie niewielką stałą armię liczącą ponad 40 tysięcy żołnierzy. Wysłanie do Ameryki korpusu karnego było zadaniem niełatwym, kosztownym i ryzykownym. Poszukiwano zatem innego rozwiązania – najemników.
    Taką najemną armię – posiadał jedne z landgrafów Hesji – Fryderyk II Heski. Armia Hesji – Kassel  liczyła około 40 000 żołnierzy i była gotowa do działania. Hesja w tamtych czasach liczyła sobie około pół miliona mieszkańców i utrzymywanie tak wielkiej armii było nie lada kosztem. W celu zaciągu rekruta stosowano drastyczne metody jak porwania. Żołnierze byli jednak dobrze wyszkoleni i bitni. Oczywiście pojawiła się zrozumiała kwestia ceny. Wynajęcie takiej ilości żołnierzy musiało kosztować wiele, zaś zyski były niepewne. Korona Brytyjska zdecydowała się na wynajem około 16 tysięcy żołnierzy, jednak wikipedia milczy na temat kwot jakie zapłacono i jak zrealizowano transakcję. Kiedy ktoś komuś coś pożycza nader często pojawia się instytucja żyranta – i tym razem też tak było. Żyrantem Wielkiej Brytanii wobec landgrafa Hesji Fryderyka II Heskiego i innych jego krewnych którzy przysłali także wojsko, wynajmowanie armii było bowiem w Hesji interesem rodzinnym, był Mayer Amschel Bauer, przy czym umowa była tak udatnie spisana że Fryderyk nie tracił nic w żadnym wypadku, korona Wielkiej Brytanii płaciła wszystkim a Bauer zyskiwał w każdym przypadku. Armia Heska która stanowiła okol 1/4 całkowitego korpusu ekspedycyjnego Brytyjczyków wyruszyła zatem za morze, poniosła klęskę, zaś Mayer Amschel Bauer rozpoczął w ten sposób budowę imperium finansowego. Jego syn Nathan Mayer Freiherr von Rothschild ostatecznie przejął kontrolę nad emisją pieniądza w Imperium Brytyjskim po klęsce Napoleona pod Waterloo  około 50 lat później, kiedy to Nathan dokonał aktu dezinformacji i skupił w swoich rękach nie mniej niż 60% papierów dłużnych Bank of England co dało mu kontrolę nad systemem monetarnym Wielkiej Brytanii. Udana ta operacja być może nie byłaby możliwa bez uprzednich związków między bankierami a władzą zarówno Hesji jak i Wielkiej Brytanii. Podstawowym problemem Mayera Amscgela Bauera, jego ojca, nie był bowiem brak gotówki, a stosunków w świecie. W owych czasach nie każdego wpuszczano na salony…
    Jak widzimy żołnierz heski z opowieści „Legenda o Cichej Dolnie” Washingtona Irwinga oraz z filmu „Jeździec bez głowy” jest zatem postacią historyczną. Armia Heska była niemieckojęzyczna i wielu żołnierzy zapewne niezadowolonych z przebiegu służby do której zostali wcieleni przemocą zostało w Ameryce na zawsze – niekoniecznie na polu chwały. Mniejszość Niemiecka w Ameryce była zatem całkiem spora. W popularnych obrazach wojen wyzwoleńczych amerykanie mają przeciwko sobie anglików – jednak jak widać mieli przeciw sobie armię wielonarodowościową i w zasadzie myśląc o szturmie korpusu brytyjskiego przeciw kolonistom amerykańskim należałoby oczekiwać niemiecko brzmiących rozkazów i niemieckojęzycznych okrzyków konających. Zwłaszcza, że sprytna polityka Anglików wobec działań wojska sprowadzała się do ochrony własnych i innych anglojęzycznych oddziałów, które rutynowo delegowano do nadzoru porządku za stodołami i na pastwiskach, oraz do operowania armią haską jak korpusem karnym – wszędzie tam gdzie zdecydowano się na użycie siły, terroru i gdzie liczono się ze stratami. Wydaje się że przyszli amerykanie nie mili za co kochać żołnierzy haskich, język niemiecki kojarzył im się nie najlepiej, a horror autorstwa Washingtona Irwinga nie kłamał w jednym: żołnierzy haskich bano się powszechnie i nienawidzono ich. Być może także z faktu liczebności armii Heskiej wynikało po części i to, że u zarania powstania Stanów Zjednoczonych Franklin widzial w słabo zintegrowanej mniejszości niemieckiej w Ameryce spory problem, na tyle spory by poświęcić mu słowa:  „Why should Pennsylvania, founded by the English, become a Colony of Aliens, who will shortly be so numerous as to Germanize us instead of our Anglifying them, and will never adopt our Language or Customs, any more than they can acquire our Complexion?” (The papers of Benjamin Franklin. Ed. Leonard W. Labaree. New Haven: Yale Univ. Press, 1959. vol 4:234).”.

 

    Cała ta historyjka uczy, że literatura kryminalna klasy B ma wartościowe cechy. Co prawda często w kwestii genialności detektywa, komisarza czy czarnego charakteru autor puszcza wodze fantazji jednak nader często realia obyczajowe, poboczne fakty jak opisy strojów, obyczajów i zachowań czy drobne zbiegi okoliczności – nieistotne często dla rozwoju akcji – są najwyraźniej opisane celnie i prawdziwie. Wydaje mi się to zrozumiałe gdyż bujając dla rozrywki w oparach zbrodni i mordu – aby czytelnik nie miał wrażenia dętej fabuły – autorzy powieści kryminalnych czy horrorów często muszą zachować wysoki stopień realności. Co charakterystyczne – prosty film – horror z dosyć doborową zresztą obsada – uczy więcej o historii tamtych lat Ameryki niż niejedna produkcja stricte historyczna….

Enter your email address to follow this blog and receive notifications of new posts by email.

Dołącz do 74 subskrybenta